środa, 28 stycznia 2015

Szaty Czterech Szyć Niechybnie...

Noc wpełzła do komnaty, wlała się niczym smolisty potok. Bezszelestnie otuliła podłogowe deski cienką kołdrą mazi ciemniejszej od grobowej jamy. Oparła się jedynie bladej poświacie bijącej od mojego sekretarzyka, przy którym piszę nowiny z grodu czterech co wnet wyruszą na dziesięć bitem jakie tego roku przyjdzie im stoczyć. gęsie pióro uwija się jak w ukropie zgrabnie szkicując wzory szat dla czterech jak i wszystkich pobratymców co rozsiani po tym grajdole wyczekują ich przyjazdu. Patrzcie ich w grodzie co wołem stoi, patrzcie ich pod ostrzeszowską basztą. Bądźcie gotowi na spotkanie z nimi w kilku innych grodach. Ale dziesięć spotkań będzie. Ni mniej ni więcej. Biorę przeto dżdżownicę zdechła i jej uschłym padłem do kupy łączę kawałki płótna co wnet szatą się staną. Niewiele ich będzie i nieliczni za mieszek miedziaków nabyć je zdołają. Nie wiem kimżeś jest że losu zbiegiem na te stronicę trafiłeś. Kie licho wzrok twój przywiodło do czytania tych bukiew pokracznych.? Znasz li tych czterech co bezczelnie spluwają na mody obecne? Przywdziesz na siebie te koszuliny kuse co ino latem przywdziać na siebie warto? Będziesz na sercu swem w ich godłem kroczyć? Po kie licho ślipiami wodzisz po moim piśmie dla tak niewielu przeznaczenem? Szeptuchy każą że kiedyś młode w butach o gumwych podeszwach chodzić będą a na kostkach gwiazdy świecić się w ciżmach tych będą. I dziatwa ta w czterech się stroje przywdzie. Bo oni choć teraz już żywią to i za lat sześćset zbroi swych nie zmienią. Wiesz ty o czym prawię teraz? Szat tych wypatruj i grosiwa nie szczędź. Czterech szanuj i znój ich doceń

wtorek, 30 grudnia 2014

CAPTURED BY THE IRON LORD IN HIS POZNAN DUNGEON

Nie wyrwą się z jego szponów prędko. Każdy przykuty do metalowego siedziska. Wzrok otępiały i sił coraz mniej. Najpierw głodem ich wziął, potem kazał po stokroć powtarzać mroczne wersy, które w wolnym tłumaczeniu na jakikolwiek język współczesny znaczą "Nie, nie, nie. Jeszcze raz, jeszcze raz, jeszcze raz". Na sam koniec zostawił sobie jeźdźca co ledwie do kompanii dołączył. Zamknął go w lochu obitym z jednej strony trumiennym drewnem a z drugiej odgrodzonym od swojej żelaznej kancelarii kryształowym prześwitem. 'Nie wrócisz do swojego stołecznego grodu psubracie dopóki tysiąc razy - na jednym tchnieniu oczywiście - nie powtórzysz wersu ŻADEN REALIZATOR NIE JEST BARDZIEJ PRZYJAZNY NIŻ LORD PERLA WEJMANN VEL PANICZ ŻELAZNY
Pozostała trójka w niemej bezsilności spoglądała przez oczodoły czaszek z jakich wykonany był mur odgradzający ich do kancelarii Iron Lorda. Jego obity ludzką skórą fotel miarowo obracał się raz w lewo a raz w prawo kiedy Peter the Grey powoli dusił się swoją śliną walcząc z szóstą setką swojej karnej deklamacji. Stopy odziane w żeliwne sandały wtórowały do rytmu marniejącemu w oczach deklamatorowi. Sygnet ze skrzyżowanymi piszczelami wystukiwał ten sam rytm o marmurowy sekretarzyk.
Grudniowe dni ciągle krótkie ale jednak coraz dłuższe. I choć w lochach siedemdziesiąt metrów pod ziemią w sumie nie miało to żadnego znaczenia, nawet tam nagle poczuć można było powiew optymizmu... Wbrew wijącym się dookoła młodzianów czerwi i kołującym pod powałą podziemnym sępom-perliczkom...

niedziela, 9 listopada 2014

Machine-Assisted Lyrics Writing Process By Turnip Farm - No Matter What you Think

Jeśli myślicie, że Turnip Farm pisze teksty w domowym zaciszu przy lampce na biurku i gęsim piórem to sobie tak myślcie. Jesteście stosunkowo wolnymi ludźmi w całkiem wolnym świecie. Zespoły dzielą się na te, które piszą o życiu i o śmierci. Nie nosimy się na czarno więc pewnie kusząca zdaje się być konkluzja że piszemy o życiu. Też tak sobie myślcie. Na zdrowie. I pewnie po angielsku będzie bo zawsze było no i przecież gramy nie po polsku ponoć więc po co po polsku piać. Takie myślenie również nie jest zakazane. Nie wiem co jeszcze sobie myślicie, bo po pierwsze nie wiem kim jesteście, poza tym nawet gdybym wiedział, to i tak za cholerę bym tego nie odgadł. Ale dałbym sobie parę rzeczy uciąć, że nie wpadlibyście, nawet pod wpływem najbardziej zaawansowanych narkotyków, że teksty pisze nam MASZYNA! Otóż drogą kupna nabyliśmy na tajlandzkim serwisie aukcyjnym niezwykle przydatny gadżet, który drogą morską dotarł do nas w zeszłym tygodniu. Nazywa się สตาร์ต 2013 (czyli w wolnym tłumaczeniu Start 2013). Niedługo przedstawię Wam szczegóły działania tego urządzenia ale po wstępnym rozruchu mogę tylko powiedzieć, że działa bez zarzutu. Pozdrawiam serdecznie

czwartek, 23 października 2014

I do chaty?


W drodze powrotnej rozmawialiśmy o przemocy w rodzinie, ze szczególnym uwzględnieniem analizy własnych przeżyć. kapcie, kable od żelazka oraz szlauchy. Droga z Poznania do Leszna była mroczniejsza i bardziej mglista niż dla innych braci kierowców podróżujących z nami tą trasą. Wtedy zrobiliśmy postój na jednej z leszczyńskich stacji paliw. Tam Tomala po odebraniu od Lokity wciaz nieprzeterminowanego zadłużenia drogą kupna nabył płytę Joy Division. Tak jakby zawsze kupował płyty na stacjach benzynowych. Tak jakby każda stacja benzynowa miała w swojej ofercie płyty Joy Division. Droga z Leszna do Wołowa usiana została więc rozjechanymi lisami, na poboczu stali wisielcy a wszystkie mijane budynki były opuszczonymi magazynochłodniami z powybijanymi szybami i pełnymi powyginanych metalowych prętów...
W końcu świętowaliśmy koniec sesji nagraniowej! Rozstaliśmy się więc w szampańskich nastrojach. Brzezi dostał czkawki, Lokis nie, a Tomala pojechał odrobić zadanie domowe. Wszystko w przyrodzie dąży do równowagi. Euforia i depresja. Nowa płyta i stare kapcie. Good night and good luck!

poniedziałek, 29 września 2014

Tętent słychać, czwarty do kompanii namaszczon!

Nadejdzie z ziemi płaskiej. Przyjdzie z miasta gdzie domy miast w poprzek do góry pną się. A rydwany pod ziemią mkną... Piekło na ziemi... Stamtąd przyjdzie. Twarzy nikt nie widział, a lico garstka ledwie. Pojawi się wnet, wyglądaj go na nieboskłonie gdy jesionowe liście brunatnym zwątpieniem spalone na ziemie opadną. Trzech wybrało go na czwartego gdy letni wiatr resztki bielicowych paprochów z piwnicznej stęchlizny wywiał. Zawołali donośnie, a on usłyszał. I gromko odpowiedział. I radość zapanowała. I hymny zaczęli z większą jeszcze mocą wygrywać. A motłoch okoliczny rozpierzchł się po domostwach i osmalone dymem okna jął chyżo darnią uszczelniać. Bywaj żwawo druhu nowy. Żmudnej roboty co niemiara a czas oprawca srogi nawet nieżywych biczem niemiłosiernie smaga...

środa, 27 sierpnia 2014

to nie psy wyły córuś nocą, nie psy to były...


A najgorzej im ten piach z ryjów wyciągnąć było... z tych mord szczerbatych... kłow parę ubyło ale to co się ostało mocne jak psi syn. kłapać szczękami pożółkłymi zaczęli od razu. jakby powietrze łapali choć gnidy niemyte bez tego się długo obyły. i wyć poczęły od samego początku, jak najęte płaczki cmentarne, tylko zgrabniej i ckliwiej, i głośno jak psy wściekłe co nocami po wsiach i polach szarpią co im pod pysk popadnie... a mowili żeby truchła spalić, a mówili żeby padło porozrzucać po dwóch stronach rzeki żeby nawet przy najbledszej pełni do kupy się nie zebrały... nic z tego. nic. nie dało się przejść kolo brzeźniaka przejść gdzie pono dawna dawno temu litwini niedźwiedzie ubite grzebali, a raczej to co z nich zostało... klątwa nie zdjęta to klątwa żywa, żywa jako ta padlina drgająca. wygrzebać musiałem, niech się dzieje co chce, niech im ziemia lekka będzie do stąpania skoro nad nimi jej ciężar ni jak wadził... wróciły postrzempieńce.. wróciły psubraty piekielne... śnij dziatwo spokojnie choć tę nockę jeszcze... tylko czekać jak dzień się z nocką zmiesza i wycie i hałasy powrócą... i ten smród przegniły, ta stęchlizna niewietrzona co na srebrach domowych jesienią jak szron się osadza... wróciły pokraki do pieleszy swoich... niechciane psie syny wróciły...

niedziela, 23 grudnia 2012

Opowieść Wigilijna. Tyle Postaci Co i Duchów w Oryginale


W kominku buzował ogień. Jego płomienie dodawały rumieńców zamyślonemu jak nigdy licu Jakuba. Otępiałym już nieco wzrokiem wpatrywał się w patroszącego bierkami karpia Tomalę. Widok ten musiał być dla niego niezwykle zajmujący, bo trwał tak znieruchomiały przynajmniej od kilku dobrych godzin. Wszystkiemu przyglądał się z szafy przez dziurkę od klucza Brzezi, który w tym roku obiecał sobie, że choćby niebo zwaliło się mu na głowę, to musi przyłapać św. Mikołaja w momencie deponowania prezentów pod choinką. Loko zamontowawszy do swoich Relaksów paletki badmintonowe poszurał biegać po śnieżnych zaspach. Dochodziła trzecia. Kuba oderwał wzrok od dantejskiej sceny, do której tenże był przyklejony i przekierował go poprzez zaparowane szyby na niebo, aby nie daj Bóg nie przegapić pierwszej gwiazdy. Nieco zirytowała go kolejna północnokoreańska próba umieszczenia satelity na orbicie okołoziemskiej. Przeklął siarczyście gdy obiekt po raz kolejny wpadł w korkociąg i staranował zaprzęg ciągnięty przez renifery, który nie wiadomo skąd wziął się w górnej warstwie stratosfery. Nieświadom tego faktu Brzezi wciąż beznamiętnie obserwował bożonarodzeniowe drzewko łudząc się tragicznie, że w końcu pozna jegomościa dorocznie obdarowującego go długogrającymi krążkami z arcydziełami węgierskiej muzyki rockowej z lat siedemdziesiątych zeszłego stulecia.
Bezruch jaki zapanował w zespołowej posiadłości przerwał Tomala, który po skomplikowanej operacji na otwartym karpiu w końcu przygotował obiecane sushi. Zamaszystym ruchem postawił na stole tacę z koreczkami z karpia, karpich łusek i pęcherzyków pławnych tejże ryby. Kuba jednak łypnął tylko leniwie w stronę stołu, Brzezi przechylił szafę balansując zebranymi w niej mumiami moli, aby nie stracić z pola widzenia choinki, a Loko nie zrobił nic, ponieważ wciąż zajęty był zostawianiem śladów paletek na grudniowym śniegu.
Słońce schowało się już za nieboskłonem. Cała okolica zamarła w wigilijnym napięciu oczekiwania na pierwszą gwiazdkę, pierwsze uszko w barszczu, pierwsze prezenty i pierwsze związane z nimi rozczarowania. Nie zniechęcony panującym dookoła niego marazmem Tomala starannie ustawił krzesełka wokół dębowego stołu. W tym momencie Brzezi zaczął żałować, że szafy nie są wyposażone w trójwymiarowe wizjery umożliwiające perspektywiczne podglądanie rzeczywistości z ich wnętrza. W naprędce sklecił ze szkiełek swoich doświadczonych okularów coś na kształt prymitywnej lunety. Niestety, wszystko co ujrzał to kulturę żywych bakterii w pozostawionym na półce w kuchni jogurcie i olbrzymi, dwustumetrowy świerk stojący obok buchającego gigantycznymi jęzorami ognia wulkan. Na pierwszym planie mignęła mu jedynie malutka ubrana na czerwono postać taszcząca winylowe krążki z napisem (tego już nie dojrzał) Feszvelos Magyar Rock Kopcoloszung. Kiedy starał się ten napis odczytać, cały widok zasłonił wielki, pokryty kilkudniowym zarostem gigant stąpający na olbrzymich rakietach badmintonowych. Zemdlał. Loko zdziwił się nieco słysząc dziwny łomot w szafie i dopiero widząc kiwającego z politowaniem głową Kubę przypomniał sobie o szafowym szpiegu.
***
Chłopcy połamali się opłatkiem. Nie chcieli przeszkadzać Piotrusiowi więc wsunęli mu tylko malutki kawałeczek przez dziurkę od klucza. Zdziwili się nieco tym, że nawet w momencie kiedy porównywali swoje skarpetki Brzezi nie wyszedł (tak jakby łudził się tym, że Mikołaj mógłby przyjść drugi raz), ale cóż... Młodość ma swoje prawa i musi się wyszumieć. A że robi to siedząc w szafie, to widocznie taki znak czasów. Wesołych Świąt!!!